Zaraz przylatuje Saszka…szczerze – nie mogę się już doczekać:) BĘdzie z kim porozmawiać, pograć w karty, nardy. Dobrze zjeść i wypić.
Na lądowisko przychodzą tez moi znajomi: Sasza, Zulus, Doni i ich klient – Francuz. Zabiorą się z powrotem helikopterem.
Daje aparat dla Doniego, żeby sfilmował jak „posadzę” helikopter. Ależ podniecenie. Znalazłem miejsce, przygotowałem i oznakowałem lądowisko(jak to na filmach, wielki okrąg a w środku duża litera H ułożone z kamieni a następnie pomalowane wszystko czerwonym SPRAYem)
Leci…leci..helikopter…ale jazda:) Doni filmuje…staje na początku lodowisko i macham rękoma, jakbym wzywał pomocy…
helikopter jeszcze daleko – ale widać, ze piloci mnie zauważyli
bo momentalnie zmienili trajektorie lotu…leciał z mojej lewej strony, zrobił male kolko i teraz leci wprost na mnie…
macham rękoma żeby leciał jeszcze do przodu w moja stronę…macham …..macham…gdy jest już na dobrej wysokości -
macham rękoma w dol żeby „siadał” i siada…
Podmuch od śmigieł jest tak wielki, ze mnie zdmuchuje…przewracam się by chwile wstać i dalej pokazuje czy w prawo czy w lewo…
helikopter wylądował dokładnie w tym miejscu, którym przygotowałem:)
Co za przeżycie:)
Pomimo tego ze helikopter wylądował piloci jeszcze mnie zmniejszyli obrotów silnika, bo po chwili wysiada jakiś żołnierz
i sprawdza czy maszyna stoi solidnie…gdy okazuje się ze wszystko jest OK pokazuje dwa kciuki dla pilota i ten po chwili wyłącza silniki..
wysiada Sasza…ale radość;) rzucamy się sobie w ramiona dosłownie tak…potem wysiadają kolejno jacyś żołnierze, piloci i obsługa naszej bazy Dyma(elektryk), wasil (kucharz), German(pomoc kucharza) i 4 pomocników, kt. za 4 dni wracają:
Artur, Andriej, Tosza i Daniel. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni:). Piloci otwierają tył helikoptera i zaczynamy wypakowywanie ponad 2 ton sprzętu, jedzenia i innych rzeczy.
Po rozładowaniu , wszyscy kładziemy się na tym co wylądowaliśmy, żeby w czasie startu helikoptera podmuch od śmigieł nie zdmuchnął czegoś do szczelin, których jest wkoło cala masa.
Helikopter startuje i odlatuje a my idziemy szukać w miarę równego miejsca na lodowcu/morenie do rozbicia bazy na kolejne 1,5 miesiąca.
Tego dnia rozbijamy kilka namiotów: 2 magazyny, 4 namioty dla klientów(w kt. i ja śpię) i 2 namioty: naczelnika i kucharza
Rozbicie namiotów polega na przyniesieniu ciężkich drewnianych podłóg ze zbitych desek ze starego obozu oddalonego o 200 metrów, wyrównaniu podłoża(ułożeniu kamieni) a dopiero potem standardowego rozbicia namiotu.
Jeden namiot to co najmniej 1-1,5 godziny. Nie do pomyślenia na „ladzie”, ale tutaj to praktycznie wyczyn.